Wolny strzelec - Recenzja
Dan Gilroy
Mroczne życie freelancera
Ta sama twarz, te same oczy, rysy, uśmiech. Ale tym razem nie widzę przystojnego i uroczego Jake'a Gyllenhaala. Ten facet wyparował, zniknął. Zamiast niego na ekranie panoszy się żałosny, niepokojący, oślizgły typ, któremu trochę współczuję. Jednak z biegiem akcji jego zachowanie i decyzje coraz mniej mieszczą mi się w głowie, budząc lęk oraz obrzydzenie. Z całą pewnością nie chcę mieć z nim absolutnie nic wspólnego. To właśnie Louis Bloom.
Zdesperowany i zniechęcony bezskutecznym poszukiwaniem pracy Lou pewnej nocy wpada na pomysł. Z amatorską kamerą oraz nasłuchem policyjnych kanałów będzie tropił wielkomiejskie tragedie. Nagrania z miejsca zdarzenia napadów, wypadków czy pożarów sprzeda nad ranem lokalnym stacjom telewizyjnym polującym na newsy do porannych wiadomości. Im krwawiej, brutalniej - tym lepiej. Im bardziej drastyczne ujęcie i makabryczna zbrodnia, tym wyższa oglądalność.
Rynek jest jednak konkurencyjny. Liczy się szybkość dotarcia na miejsce zdarzenia oraz kontakty w redakcjach. Prezentujący się niegroźnie, ugrzeczniony Lou wypowiadając gładkie slogany z internetowych kursów biznesu i marketingu, stopniowo uzyskuje niezłą pozycję w branży. Jego ambicja sięga jednak wyżej, a biada tym, którzy nie docenią siły jego determinacji.
Ludzie są zafascynowani złem. Nightcrawler podejmuje ten temat z kilku perspektyw. Pierwsza to koleje losu Lou, które śledzimy z zapartym tchem, druga to reakcje oraz wybory ludzi z jego otoczenia (bardzo dobre wątki Niny oraz Ricka), a trzecia dotyczy świata mediów. Z jednej strony refleksje są tu podobne, co w Gone Girl, a jednocześnie całość jest dużo bardziej zdecydowana, wyrazista oraz niesie większy ładunek emocji. Dlaczego taki dreszczyk wzbudza oglądanie miejsca zbrodni czy śledzenie informacji o ofiarach tragedii? Współczucie? Gdyby chodziło tylko o to, doświadczonej dziennikarce oczy świeciłyby tak samo na wieść o napaści na białą rodzinę z przedmieść co na pożar w ubogiej dzielnicy. Ale tak nie jest - bo oglądalność jest inna. I tak toczy się ta machina. Widownia chce krwi i śmierci (Igrzysk?), więc media tak manipulują informacjami, żeby ją zadowolić.
Trudno uwierzyć, że Nightcrawler jesr reżyserskim debiutem Dana Gilroya. To bardzo spójna produkcja, w której kolejne sceny celnie jak strzała prowadzą nas do wyznaczonego celu. Fabuła stopniowo wciąga nas coraz głębiej w ponure odmęty osobowości głównego bohatera, hipnotyzując nastrojem, który przypomina ten unoszący się w Taksówkarzu, perfekcyjnie wyważonym tempem i dialogami. Jednocześnie chcesz więcej, ale też pragniesz zamknąć oczy i nie patrzeć, jak kolejne granice są przekraczane.
Kino Domowe
www.filmynakanapie.blogspot.com